Strony

20 lipca, 2015

Nie przemyciłem ognia

Dzień pierwszy       

Nie przemyciłem ognia, nie obdarzyłem nim pospólstwa, nie przykuto mnie do skały - chociaż plotkę rozdmuchiwał Eol że  złodzieja ognia planowano przywiązać do pala, nic z tych rzeczy,  mimo że głównym tematem wpisu będzie skała.
Dobrowolnie, czyli z własnej nieprzymuszonej woli zakupiłem dziesięć megagramów skały prosto  spod wyrobiska po jej odstrzale. Przywieziono mi ten materiał na podwórze i wysypano z hukiem na bruk.

 Panie Jerzy, po jaką cholerę panu te skały ?- zapytał dostawca i jakoś dziwnie patrzył na mnie. Spodziewałem się nawet pytania czy się dobrze czuję i czy  nic mi nie dolega. Zatem go uprzedziłem; wie pan, wyznaczyłem sobie pokutę, jestem człowiekiem grzesznym, podobają  mi się cięgle  dojrzałe kobiety, nie potrafię zahamować w sobie wyobraźni  co by było i jak , gdyby taki soczysty owoc  długo smakować z powolnym jego rozpuszczeniem się w ustach. Dlatego panie Konradzie wyznaczyłem sobie pokutę za te moje grzeszne myśli, będę przewoził  kamień  taczką na ogród.  Nie będę wówczas miał czasu na słodkie  rozważania  a co dopiero na  upust  energii gdybym dopiął jakiegoś celu.
Pan Konrad nie w kij dmuchał, ani w pustą flaszkę po żubrówce, łebski  z jajami facet  przyznał mi się że też miewa grzeszne myśli ale  pokuty przewożenia skał na ogród nigdy by sobie nie zadał.
Zaraz, zaraz panie Konradzie , jak pan na mieście widzi , kwiatuszki, motylki, pączusie, zwłaszcza pączusie i takie tam, to co? - i gdyby pan wiedział że..., to co ? - nie  woziłby pan najgrzeszniejszych myśli  zamkniętych w skale w  sam środek ogrodu  miłości z rozpustą na wszystkie boki? - raz wożąc wolniej, to szybciej, to pod górkę i w zakrętasach, w śniadanie i po, w obiad i po, w kolację i po? - wyrzuciłem jednym tchem z siebie w bezładzie myśli i bezładnym porządku zdania.
E tam, nie woziłbym skały gdziekolwiek, sięgnął bym wprost po pączek i przełknął w całości za jednym podejściem, lekko rozpalony myślami wykrztusił  z siebie pan Konrad.
Maż... ups, masz ci los! Pomyślałem sobie że pan Konrad  to  niechybnie jakowyś raptus,  nie lubiący się delektować
ożywioną kształtną ceramiką..

c.d.n.


Dzień drugi

Dzwonię do pana Konrada z prośbą o dostarczenie mi  tzw.odpadu najniższej granulacji z domieszką nadkładu.
W słuchawce odzywa się śliczny kobiecy głos  z informacją że pan Konrad dzisiaj jest  niedostępny. Mają  naradę która potrwa kilka godzin. Przekazałem że potrzebuję tym razem  osiem megagramów  odpadu z terminem na pojutrze.
Uciąłem sobie jeszcze rozmowę z Głosem próbując  sztuczki czy po godzinach nie chciałaby mi pomóc rozpalić ognisko i upiec w popiele ziemniaki. Głos przystał na propozycję a ja w te pędy do Biedronki po ziemniaczki do pieczenia..i dwie butelki  wina  importowanego z Florydy.
Masełko mam świeżutkie od gospodarza, sól morską też, mam też świeżutki własnoręcznie utopiony ser no i serce mam na miejscu.
O grzesznych myślach nie wspominając, bo te są tak natrętne jak komary nad letnią sadzawką i tak rozwydrzone jak lemingi w rui - według opinii  o lemingach i dodatkowym ich poróbstwie. wygłoszonej ongiś przez autora znanej starszemu pokoleniu trylogii.
Z góry założyłem że te dodatkowe tony odpadu pokryją w całości pokutę za grzech pieczenia ziemniaków w popiele.
*

*

Wieczór dnia drugiego
Oj ty stary durniu, ty stary durniu, zadrwiła z ciebie, teraz pewnie śmieje się z ciebie wraz z  koleżanką powierniczką której się zwierza w tajemnicy z ochwacenia rumaków, jak mogłeś uwierzyć tak łatwo licząc na 'podpałkę' planowanego ogniska. To wszystko wyszeptał mi  ten drugi ja... Zaraz , zaraz, powiedziałeś o mnie rumak, co miałeś na myśli?-  czy wierzchowca, zy może Jamaican rums, bo wiesz że u mnie łatwo o skojarzenia?.  Ten drugi walnął prosto z mostu, miałem na myśli ochwaconego osła.
O nie !  gdzieś muszę tę złość wyładować. Do północy 'przetaczkowałem'  pięć ton skały  na odległość 35 bieżących metrów, niby nic, prawda? No to załadujcie sobie na taczkę niby nic  bryłę ważącą sto  kilogramów i stękając przewieźcie ją po łące te 35 bieżących metrów.

Poranek dnia trzeciego

Odpuściłem sobie  dzisiaj wożenie kamieni,  na rzecz atrakcyjniejszego  spędzenia czasu..
Zadzwoniłem do kumpla.

- Cześć! Jak zaplanowałeś dzisiejszy dzień, chyba dzisiaj nie masz dyżuru? 
- Dzisiaj nie, jutro też nie, z czego się bardzo cieszę bo do pojutrza  nawet śladu "Szkockiej" nie uświadczy w moim krwiobiegu - masz chyba jeszcze coś tam z zapasu?- nieprawdaż?
- Prawdaż., zatem o której się przebudzisz tak na dobre i zjawisz się u mnie, oczywiście bez... no wiesz, bo nie dość że nie lubi "Szkockiej" to piwem też gardzi., a zhańbić się jej czekoladowym likierem dla jej towarzystwa to  się nam  ochwaconym nie godzi.
- Ochwaconym ? jak mam to rozumieć?
- Wyjaśnię jak się u mnie zjawisz.

Odpocznę, bolą mnie zakwaszone mięśnie łydek. Walnę sobie kawę pomieszaną z kakao w stosunku 1:1- czyli garść kawy i garść najbardziej chłonnego przez mój organizm magnezu zawartego w tym holenderskim imporcie.


Nawet nie słyszałem kiedy przyjechał, ma ode mnie to zmyślne urządzenie które otwiera mu bramę. Spałem na leżaku właśnie obok pokutnych głazów i śniło mi się ognisko gaszone przez strażaków. Wreszcie się ocknąłem, przez wąziutką szparę rozchylonej powieki  jednego oka widziałem jak ze zdumieniem przyglądał się rumowisku maciupcich,większych,dużych i olbrzymich kamieni amfibolitu. Kiedy już usiadłem, zamiast powitania usłyszałem ni to sarkazm ni ironię.

- No co ty... odbiło ci !? Wziąłeś sobie do serca słowa tego szczura w okularach o którym w warszawskich kanałach ściekowych mainstreamu  mówi się głośno że to wybitny analityk?
- Spoko, nie martw się, to nie ta kupa kamieni. To taka moja zachcianka powodowana miłością do..
 - Do czego? do kamieni? Może to odmiana  pigmalionizmu, tyle tylko że tamten zakochał się w  pięknej  marmurowej postaci. Sądzę że coś ci dolega.
- Nic mi nie dolega, wiem czego chcę, wiem co robię, pozwól mi dojść do słowa.
- Przepraszam, kręć ile się da, ale zwięźle.
-To może na początek... z lodem?
-Dobry pomysł, ale z umiarem, ten skwar jest niemiłosierny.

Przeszliśmy na ganek, tutaj zawsze wyczuwa się lekki powiew który w upalny dzień nieco chłodzi to miejsce.
- O co chodzi z tym ochwaceniem, co tym razem wymyśliłeś ?

Opowiedziałem o Głosie, o ochocie na ziemniaki pieczone w popiele ogniska i ochocie na  wieczorną lampkę wina z Florydy.
Twarz Janusza kiedy mu o tym opowiadałem stopniowo zmieniała się w dziwny sposób. Żeby to jakoś plastycznie ując w słowa to tylko jedno  przychodzi mi na myśl. Otóż ta przyjacielska, zawsze szczera gęba, w dziwny sposób zmieniała się z zmęczonej w tłumiącą skrzętnie  wesołość, tak jakby zmęczony trampek przybierał fabryczną świeżość.

- Co cię tak śmieszy, zapytałem, pofolguj sobie i pokpij ze mnie bo niczym kpiarsko mi nie ustępujesz.
Przyszło mi wówczas na myśl, że Głos specjalizuje się w ochwaceniu kłusaków, przepraszam chcę powiedzieć osłów.
- Rzeczywiście jesteś osioł.
- Niech pomyślę czy masz rację, hm, dwa niezbite fakty świadczą o tym że źle mnie sklasyfikowałeś, pomyliłeś gatunek ewolucyjny. Po pierwsze nie umiem strzyc uszami a po drugie nie potrafię też oganiać się przed komarami tak jak to potrafi osioł oganiając się przed muchami. Mimo że potrafię tak jak osioł zaprzeć się w wąskim przesmyku i ani w jedną ani w drugą stronę nie daję się popychać.
- Chyba mnie przekonałeś, najbardziej drugim faktem   cha !  cha !  cha !
- No to odniosłem  co prawda mały sukces, ale przecież sukces, bo uświadomić cokolwiek tępemu skalpelowi nie znającemu najprostszych zagadnień o których już wiedzieli Fenicjanie ale także niejaki Pitagoras, to jak by nie było, jakimś sukcesikiem jest.
- Oceniasz mnie zbyt niepochlebnie, umiem policzyć wszystkie kości składające się na rusztowanie chociażby takiego wozaka kamieni jak ty.
- Ale mi osiągnięcie, na pierwszym roku medycyny każdy student już ten rachunek zna!

Gestem przykrycia szklaneczki dłonią, zakończyliśmy jedyny przechył "Szkockiej".
Nasze żarty nie obrażają nas wzajemnie, służą często jako osnowa do  rozwiniętych opowiadań  w sytuacjach kiedy przyjaciele oczekują od nas integracji świeżych fajnych,wesołych dusz w  naszym towarzystwie.

Za bramą odezwał się klakson, akurat, w połowie mojej kwestii o dziewczętach w białych studenckich czapkach które obserwowałem od czasu do czasu w tramwaju, powracały z UAM. Ja zaś kierowałem się w okolicę fary  w pobliżu Rynku., prawie wszystkie zaplatały warkocz, wszystkie poruszały tematy ważne, to były dziewczęta o  wyróżniającym się etosie. Uśmiechnięte, niebieskookie, nie przekrzykujące się ... takie utrwaliły się w moim sercu i pamięci.
 - Zobacz Janusz kogo tam przywiało.


(piszę w krótkich chwilach  przerw podczas ważniejszych obowiązków)
c.d.n.
Już już zbierałem się by dokończyć podjęty temat , ale rozpraszają mnie wnuczki do tego stopnia, że moja podzielność uwagi legła w gruzach!
Odkładam zakończenie tematu pokuty na czas nieco późniejszy. Uparte potworki wymusiły na mnie by zostać ich słuchaczem cyklu kameralnych koncertów na skrzypce i organki ustne.Nie miałem jak się wymigać przed
taką propozycją bo wcześniej podstępnie zapytały czy je kocham, kiedy to potwierdziłem wówczas zaraz poprosiły mnie na koncert. Tak oto dałem się wpuścić w mali... stop! W maliny  już nie wchodzę, jeżeli już mam się  dotlenić,to wolę kamieniste przejrzyste górskie okoliczne szlaki , lub ścieżkę mojego mini ogródka skalnego..
Jeszcze fotka koncertujących młodych Dam... i do zobaczenia  w nieco późniejszych dniach sierpnia.

Po-szły  w  po-le kur-ki  trzy
d d  a a  h h  a
i gę-sie-go  so-bie  szły
g g  fis  fis   e e  d

Brawooo...

c.d.
Wracając do momentu w którym Janusz  pofatygował się sprawdzić  czyj to klakson odezwał się przed bramą.

Po krótkiej chwili , zamiast Janusza pojawiła się  typowa w moim guście postać . Wybełkotałem.. nie-mo - żli-we, przylazło , dodałem jeszcze  niezbyt głośny okrzyk, O! Liwia !

- Nie zrobisz zemnie Liwii, Zawsze byłam Oliwią. Nie odbierasz telefonu, tym samym  nie mogłam ciebie uprzedzić że ziemniaki będziesz piekł samemu, lub z tym 'skalpelem'.
- O, a gdzie on się podział?
- Pojechał  coś załatwić, powiedział ,że szybko wróci.
- Wpadłaś na chwilkę, czy możeee..
- Możeee - odparła tym samym.
- Poskarżyłem się Januszowi że jesteś ochwat mistrzynią, jeszcze inne łatki przypiąłem  ci , bo powiedziałem że masz  głos jak  ta lewacka biblio-znawczyni i że  drugiej takiej jak ty  i tak kapryśnej baby to i z pochodnią nie znajdzie od Samarkandy po Gibraltar.
- Tu akurat wierzę ci, bo to do ciebie pasuje jak ulał. Nie pierwszy raz słyszę jak zmieniasz zdanie, choćby to, że zachwycasz się moim dziewczęcym głosem  przekazywanym po drucie lub bezprzewodowo ,by za moment porównać mnie do tej czerwonej ropuchy, albo co gorsze do tej co w "Szkle" pieprzy od rzeczy bo to typ o zawężonym horyzoncie umysłowym i jeszcze - jak się zdaje wytrzebiona.
- Dobre sobie, dziewczęcy głos  dziewuszki, od  sześciu dekad  uwodzicielki , wprawdzie apetycznej, wprawdzie wyjątkowej, wprawdzie słodkiej jak świeży miód - ale chimerycznej.
- Zarobisz zaraz Jurku w glacę, a dokładniej w ten zaczątek tonsury na twojej łepetynie, muszę się tylko do ciebie przysunąć..

*

Jako rzekła tak też się stało, dostałem jednego całuska, zawsze dostawałem kilka,tym razem poskąpiła. Jako nawiązkę poklepała mnie w glacę i dodała że dałaby o wiele więcej pod warunkiem że musiałaby wiedzieć co się u mnie pod tą tonsurą jeszcze lęgnąć może.

- Znam cię draniu  na tyle długo, że  powinieneś być dla mnie tak przejrzysty jak japońska bibułka naklejana na polichromia w wiadomym celu, albo tak przejrzysty  jak źródlana woda w tym miejscu do którego mnie kiedyś zaprowadziłeś i próbowałeś  mnie...
- Tak pamiętam  to źródełko - przerwałem jej wpół zdania - proszę mów ciszej, bo jeszcze ktoś  czyli sąsiad może nas podsłuchać i zaświadczy przeciwko mnie gdybyś oskarżyła mnie o zniewolenie.A jeżeli o zniewolenie chodzi, to raczej ty mnie zniewoliłaś, tam na stoku z którego rozciągał się widok na most i  niebieski z tamtej perspektywy Dunajec.
- Dodaj jeszcze to, że przed Dunajcem   jest droga  którą zniewolony do utraty tchu miałeś jeszcze tyle siły że zawiozłeś mnie do Szczawnicy.
- Nie jestem aż tak drobiazgowy, bo gdybym był to musiałbym dodać i to, że dobrałaś się do mnie  i mojej niewinności  jak do  makowego toru.
- Dlaczego akurat makowego, panie niewiniątko?
- Bo taki najlepiej lubię.
- No i wylazł z ciebie lubieżnik jak się patrzy na twoje usta z resztkami makowca i lukru , i te  ogniki w twoich oczach. Z jednej strony przyganiasz a z drugiej oblizujesz się patrząc na mnie jak na ten właśnie makowy tort.
Właściwie to ja mogłabym  się poskarżyć i   tobie przypinając łatkę zniewalającego makowe panienenki.
- Jakąś rację muszę ci Głosie przyznać. Jest coś magicznego w czerwonej zwiewnej sukience i w koczku jaki wówczas nosiłaś, a błyszczał i kokietował czernią jak niezwykły i rzadki czarny brylant.



 Nie minęły trzy kwadranse  jak powrócił Janusz ze swoim słodkim bagażem o którym mówi; że 
przyszło mu go tachać na dobre i na złe, na dobrą i złą pogodę a nawet w chłodną noc musi go okrywać
z troski by nie tracił nic ze swego gorącego ognia. Na powitanie - jak wymaga etykieta było przytulanie i całusy. W całuskach Janusz jest , według jego własnych słów, niestrudzonym  ochotnikiem.W pewnych okolicznościach pieczętuje nimi drogę od dużego palca stopy aż po czoło i prawie tą  samą ścieżką wraca do miejsca startu.. Tym razem nie miał szans na tę  "krajoznawczą wycieczkę" więc zagadnął ;

- O czym  nawijacie , albo zapytam inaczej, komu tym razem wystawiacie cenzurkę ?
-  Tym razem  Jerzy handryczy się ze mną i uskarża się na swój los z pozbawionego dziewictwa za moją przyczyną , powiedz  "skalpel" sam, czy może być coś bardziej pokrętnego niźli  taki jego w stosunku do mnie zarzut?
- Może, ale zaznaczam, że nie dotyczący was obojga.
- Czyli ?
- Takie coś jak Kłapacz, to to, czyli takie coś,  plasuje się w czołówce kłamstwa, unosi się na wierzchu śmierdzącego tygla ohydy, i działa odrażająco na mężczyznę, który od czasu stworzenia zawsze patrzył z pożądaniem na kobietę.
*

.
.
Poruszyliśmy wiele innych tematów, już bez przypinania sobie łatek, które nam dodają blasku i wywołują śmiech, nigdy zaś zażenowanie,a to dlatego, że pozwalamy  tylko sobie , i wyłącznie sobie, na takie  kameralne hopsasa. Słodki Balast Janusza, ciągle milczał, do momentu przejęzyczenia zwracając się do mnie;
- Pozwól zemną, pokażę ci dołek.
- Cooo..  pokażesz ?
- Oj tam,  pomyliłam osoby. ,to  ty masz mi pokazać dołek.
- Nie jestem Krzysiem któremu ponoć dołek wydłubali
- Z dołkiem czy bez dołka jednako jesteś wariat, na pocukrzenie dodam że nieszkodliwy.
- Ewuś, dodaj też , że przystojny, zwłaszcza kiedy nie zapomnę założyć protezy upiększającej mój    czarujący  uśmiech i to, że nigdy ci nie wypominam wreszcie zmiany poglądu na ważne sprawy państwa, którym włada  od  czasu  Magdalenki, z maleńką przerwą , polityczna - chciałoby się powiedzieć, mafia.
 Zobacz, to jest ten dołek, wiatr nie roznieca żaru sięgającego do połowy jego wysokości. Pamiętasz jak  niewygodne były ogniska w których piekliśmy ziemniaki? Zrobiłem również specjalny stelaż na sztućce do grillowania i trójnóg z żeliwiakiem na łańcuchach, teraz już nam nie będzie wylewała  się grochówka  gotowana  według wojskowego przepisu.
_ Masz rację, będzie fajnie. Przywiozłam boczek, ty zapewne masz resztę?
- Tak, mam duszko złota, mam całą potrzebną  resztę. Mamy też jeszcze czas do wieczora.
- Kiedy to palenisko zrobiłeś ?
- Kilka dni temu, już piekłem pyrki, palenisko zdało egzamin. Wiesz że lubię nawet lekko zwęgloną skórkę,
 zajadam się  nimi posolonymi z odrobiną masła. Mam tak od dzieciństwa kiedy jesienią po wykopkach gospodarze często piekli na polach pyry. Zawsze  brałem udział w tym pieczeniu. Nawet Janusz  przekonał się do takich ziemniaków z masłem . Zresztą nie same ziemniaki są atrakcją przy ognisku, jesteście wy, są wspomnienia , i ten cudowny nastrój jaki sobie wypracowaliśmy.
- Masz rację Jurku, masz rację. Bardzo mnie ubawiło wspomnienie naszych ognisk kiedy po czeskiej stronie zamówiliśmy knedliczki z nijakim sosem i kawę zupełnie przypominającą  ongiś zbożową czy też tą  o nazwie "Turek". Wszyscy wówczas pomyśleliśmy o naszych ogniskowych smakołykach. Parsknęłam  uciesznym śmiechem na tę naszą zgodność myśli.

*
- Ewuś, pierwsza jawnogrzesznico, zaparzysz teraz kawę, ja przyniosę ziemniaki, naręcze drew, przygotuję mały stos w palenisku, potnę na wstęgi boczek i posiedzimy na ganku przy kawie.
Janusz będzie dzisiaj zajmował się grillowaniem, zawsze mnie wrabia w to zajęcie,ale dzisiaj to będzie jego zadaniem . Wieczór spędzimy pod parasolem, OK ?
- Dobrze, idę póki co  i przygotuję kawę, tobie  jak zwykle rozpuszczalną z odrobiną mleka,tak ?
- Tak  z odrobiną.

 Dzień trzeci wieczorem.

    Januszowi ciężko było odlepić tyłek od fotelika na ganku, znalazł nowy temat  do przekomarzania się z Głosem. Ma wrodzony talent do przekazywania wiedzy, którą potrafi zainteresować nawet takiego który  przy straganie zwraca się do Janusza w taki sposób; dzień dobry panu, mógłby mi pan zrobić do jutra  trzy 'złociaki', brakuje mi na wino, mam już zrobione  pięćdziesiąt  'grosiaków' ?
Janusz wykorzystuje taką sytuację, dokłada trzy złote, ale tłumaczy takiemu że zawartość reszty kwasowej w bełcie jest szkodliwa, zwłaszcza że jego białka w oczach świadczą o czymś groźnym, przypominają kolor kaczeńca w rowie. Wybór  zaś kaczeńca dla  porównania  z kolorem białek ocznych rozsychającego się jak beczka bez wody  proszącego o 'pożyczkę do jutra' delikwenta , w wykonaniu  bankiera Janusza nie jest przypadkowy bowiem pożyczkobiorcę i kaczeńce  łączy często wspólny  rów oddalony od straganu jakieś piętnaście kroków .
Teraz zaś Janusz z Głosem podjęli temat horrendalnej różnicy cen leków w zależności od aptekarskich  zapędów nuworyszy. Zatem mnie, mimo kilkakrotnej próby zrzucenia z siebie tego zadania, przypadło nie po raz pierwszy rozpalenie ogniska..
Usiedliśmy z Ewą nieco dalej  do czasu kiedy  stos wypali się  przynajmniej   w połowie przed ponownym dorzuceniem drew wysuszonej i pociętej brzozy z domieszką   pociętych gałęzi  mocno prześwietlonej staruszki jabłoni.
- Jerzy, mam prośbę  więc  zapytam, kiedy poświęcisz mi jedną, a najlepiej kilka  bezksiężycowych nocy ?

Odwróciłem się  w tym momencie w stronę ganku i zapytałem :

- Janusz, to prawda ze Ewa nie lubi przy świecach, pewnie też przy ognisku , pytam bo nie lubi w księżycową noc, zapewne  też  w dzień , być może też przy racach  noworocznych ? - to jak to  z nią jest ?
- Lubi, lubi, dlaczego o to pytasz ?
- Pytam bo chce bym poświęcił jej kilka nocy bezksiężycowych.

- Nie słuchaj tego wariata, chodziło mi o zaliczenie...

Przerwałem jej wpół zdania.

- A nie mówiłem ?!

- Chodziło mi o zaliczenie jeszcze kilku obiektów  Messiera. Wiesz dobrze, że on wykorzysta każdą sytuację dla - jak on to nazywa - robienia sobie jaj naszym kosztem.

-Dobry pomysł, ja też bym się przyłączył, zapewnił Janusz. Nie jesteśmy mu dłużni,  on nas robi w jajo my z niego robimy  balon i jest po równo.

- To ja również się przyłączę, zapiszczał Głos  pocierając jedno o drugie śliczne aksamitnie ' ciągle dziewicze' kolano.

Ożywiło się wreszcie Bractwo Nocnych Żeglarzy po  nocnym oceanie trzymających się zawsze kursu jaki wyznacza równik galaktyczny..


Hej ! Ty tam na ganku siedzący tuż przy   wianku, zawołałem, zostawiamy ci  szpady z nadzieniem, nie przypal.  Ziemniaki umieściłem w centrum przygasającego żaru. Dosyp tylko kilka garści zrębków i  dokończ  dzieła tak byśmy mieli powód  do wychwalania twoich umiejętności grillowania..
 Ja z dziewczynami przeniosłem  się pod parasol. Tuż nad widnokręgiem pojawił się  złoty sierp Księżyca.
 Oliwia z wlepionym w urok Księcia wzrokiem po chwili zakomunikowała.

- Od niego się zaczęła nasza przygoda, nigdy bym być może  nie obserwowała w ten sposób tego co - jak ty to mówisz - świeci nad naszymi głowami. Kiedy  pokazałeś mi, że do obserwacji  czterech księżyców Jowisza wystarczy  dobra lornetka, to od tego momentu  zapragnęłam  czegoś więcej.
Astronomii uczyłam się w "Ogólniaku", ale to przed laty, i bez praktycznego podglądania nieba.
A kiedy sama  zaliczyłam  lornetką jeden z obiektów Messiera M-31 i  podwójną w Perseuszu X + h, poczułam że coś mnie wciąga w tę otchłań, albo powiem inaczej, czułam się wniebowzięta.

- Ślicznie to ujęłaś Oliwio, u mnie odbyło się to trochę inaczej. Janusz za radą Jerzego  szukał zżętych pól  z mendlami owsa. W ciepłe noce braliśmy pled i zagrzebani w snopach gapiliśmy się w niebo Ja zaczęłam od nazw konstelacji i  mitologii związanej z konstelacjami. Podsunął mi to Jerzy, wiedział że mitologia nie jest mi zupełnie obca, więc trafił dokładnie w cel  jaki wspólnie obrali z Januszem .
Po chwili, ni to z gruchy ni z pietruchy , cicho zaintonowały;
 
 
Jeden uśmiech mi daj
I Jedno spojrzenie
Słodkości daj skraj
I Niezaprzeczenie  ...

Dokończyłem samemu:

A ja ci z nawiązką
Oddaję świat cały
I z mirtem gałązkę
W twój bukiet nieśmiały

Przyznam, że zrobiło mi się  winno - miodowo na duszy.



Eh !   Sikorki, od snopów owsa  do łanów jęczmienia jest bliżej niźli do  Janusza , który  siedząc przy ogniu 
rzuca  na ścianę diabelski cień  i jakby przypalał na rożnie kukułkę grodzką , jakie onegdaj na obrzeżach średniowiecznego Krakowa  zaczepiały ciągnących pod Wawel  ciurów. Kalisz też się szczycił  brudem i zamtuzami w pobliżu karczm, jednak grodzka ladacznica  spod rogatki ,śmierdząca  fają i cuchnąca z niedomycia, na ogień piekielny najbardziej zasługiwała.

- Wiem co masz na myśli, pewnie chodzi ci o łany pszenicy a w dalszej konsekwencji  o jęczmień i uległą  Ann.
 Zaśpiewajmy  Ewo zatem  Jerzemu jego ulubioną piosenkę w polskiej wersji, którą pierwszy raz słyszałam w krakowskiej  " Piwnicy ".
Jęczmienne łany
Było to nocą w porze żniw,
gdy śliczny jest łan pszenny -
w księżyca jasny blask wśród niw,
wybrałem się do Annie.
Niepostrzeżenie mijał czas,
aż się zgodziła wdzięcznie,
gdy poprosiłem tylko raz:
Odprowadź mnie przez jęczmień!

Błękitne niebo, ucichł wiatr
i księżyc opromieniał,
a jam ją zgodną, chętną kładł
wśród łanów, wśród jęczmienia.
Wiedziałem, miłość łączy nas
z pierwszego już wejrzenia
więc całowałem raz po raz
wśród łanów, wśród jęczmienia.

Pszenicy łan i łan jęczmienia
prześlicznie się zieleni;
noc szczęsna, nie do zapomnienia
wśród łanów z moją Annie.

Zamknąłem ją w uścisku splot,
jej serce biło w drżeniach.
Szczęsne to miejsce było, ot,
wśród łanów, wśród jęczmienia.
Lecz na ten księżyc i gwiazd moc,
co noc tę opromieniał -
i ona wciąż tę pomni noc
wśród łanów, wśród jęczmienia.
Słowa: Robert Burns

*
Zbliżał się moment który drażni nozdrza  zapachem peklowanego boczku z wyglądu przypominającego rumianą sprężynę, któremu apetyczny kolor nadają tlące się zrębki  olchowego drewna.
Na taką i podobne okoliczności przechowuję w drewutni  pocięte w plastry i wybrane do tego celu pnie , najczęściej jesionu. Sprawdzają się wyśmienicie w roli talerzy, tym bardziej, że  ich średnica przekracza trzydzieści centymetrów. Nie polerowane, lekko szorstkie  po cięciu piłą łańcuchową, nadają urok i tworzą odpowiadający nam nastrój. Trzymam odpowiednią przyprawę do grillowanego boczku w ponad stuletnim,
wytoczonym na kształt beczułki pojemniku z pnia wiśni. Po tylu latach nadal  szczelną ma pokrywkę i zewnętrzną fakturę polerowanego gładkiego drewna, zapewne polerowanego innym kawałkiem wiśniowego drewienka.
Tym razem jako dodatek mieliśmy przygotowaną potarganą sałatę z koktajlowymi pomidorkami, plastrami cebuli, kiełkami, roztartym czosnkiem i koktajlowymi krewetkami. Dziewczyny wolały zieloną herbatę, my zaś z Januszem zadowoliliśmy się  0,3 l  czeskim Pilznerem.
Nieodzownym dodatkiem, zwieńczającym kulinarne dzieło, odpowiadające nam smakiem i techniką wykonania, jest zawsze jedna kromka stuprocentowego żytniego chleba.
Wreszcie !
Dziewczętom śmiały się oczęta, chrupały sałatę pełnymi buziami, miłe, urocze, z pysiami wypchanymi jak chomiki, jak chomiki bo one nie mają ogonków..
Koniec uczty przy zaglądającym na nasz stół Księciu, który ciągle ma apetyt na Wenerę  to zbliżając się pozornie na niebie do niej, to  oddalając, ukoronowały  ziemniaki z popiołu ogniska, z masłem, posolone odrobinkę. by bardziej smakowała herbata tudzież piwo.

*
kolejny czwarty i piąty dzień , to czas  tworzenia  mini skalnego ogródka. Są rośliny, które najbardziej zachwycają  kiedy stworzy im się otoczenie przypominające naturalne miejsca występowania, albo takie, które chętnie opanowują.
Jak dla mnie, dodatkową atrakcją takich miejsc jest to, że są one chętnie odwiedzane przez owady.
Gdyby mnie ktoś zapytał, po co ci to wszystko, w odpowiedzi podparłbym się górą i Mahometem.

:o)

*



.


9 komentarzy:

  1. Dobrze, że ja nie miewam grzesznych myśli , to i taczek ciągać nie muszę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bratnia

    Wzorze cnoty i świętości
    Prawe serce niewinności
    Nie masz myśli tchnących grzechem
    O czym głoszą skały echem...

    Bo po prostu nie masz taczek
    Taka prawda ! bo inaczej
    Kamień byś woziła z Wisły
    Aż by wdzięki Ci obwisły..



    :o)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tymi obwisami to już czarnowidztwo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie czarnowidztwo tylko przestroga, uwierz mi, wisus Ci to mówi. :o))

    OdpowiedzUsuń
  5. Liryku, ale się dałeś wpuścić w maliny miłemu Głosowi...:))) A kamienie niczego sobie. Podobają mi się zwłaszcza te kwiatki miedzy nimi z drugiego dnia. Istne cudo po prostu. Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  6. Będzie bardzo oficjalnie i bardzo poważnie!

    Szanowna Pani Barbaro

    Kwiatuszki rzeczywiście stanowią rarytas pośród skał, każdy hetero mężczyzna Pani to powie. Nie ma jak lewizna na harde i twarde jak skała serce każdego kto z dumą nosi spodnie ukrywając w nich żylaki, koślawość nóg, owłosienie będące reliktem pra pra hominidy, czasem blizny (jak moje).
    Tylko wyjątkowe kobiety są w sianie dostrzec to wszystko o czym napisałem bo same w sobie potrafią kwiatuszkami pozostać w każdej sytuacji.

    Wyrazy uszanowania, serdeczności, uśmiech szczery ( trochę wykrzywiony bo dolna dwójka gdzieś mi się zapodziała podczas śniadania, no i tik prawego oka zawsze pojawiający się kiedy mnie trema ogarnia podczas kontaktu z kimś wyjątkowym płci przeciwnej.
    ;;;o))

    OdpowiedzUsuń
  7. Errata

    Wiersz drugi,pierwszy wyraz z lewej, jest lewizna, winno być - Lewizja, rodzaj roślin wieloletnich z rodziny zdrojkowatych.

    Wiersz czwarty, piąty wyraz od lewej, jest w sianie, winno być w stanie, np. stan emocjonalny.

    Za treść którą można by uznać jako przemycenie podtekstów bardzo przepraszam.

    Autor
    ;o)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Szanowny Panie Jerzy :)
    jakoś mi niezbyt pasuje ta oficjalna forma kontaktu z Panem, ale niech tam...;) Może być i tak. Kwiatki robią na mnie wrażenie, aż się dusza na ich piękny widok śmieje... A co do tremy Waści wierzyć się nie chce, że taki duży chłopiec cos takiego w sobie może nosić ;))) pozdrawiam słonecznie, kwieciście...

    OdpowiedzUsuń
  9. Lady Barbara
    Nie ma mnie na Blogu, jestem z wnuczkami wszędzie tam gdzie licho je poniesie.Żyć spokojnie mi nie dają, nosi je wszędzie tam gdzie da się wściubić nos, pewnie to już taka jakaś rodzinna przywara. I na co mi to było... :o) I na co mi przyszło :o)
    Pozdrawiam, Wnusie też ... posdlawiają..
    A niech to !
    Ja, czyli słodki dziadek według wypowiadanej często opinii najstarszej Natalii. Oczywiście nie jest to darmowa opinia, a zawartość cukru w cukrze uzależniona jest od poniesionych przeze mnie kosztów. :o)

    OdpowiedzUsuń