Retrospekcyjny cykl postów mówi sam za siebie, nie ma potrzeby tu wyjaśniać powodu jakimi się kieruję wspomnieniami, częściowo jest to nostalgia za klimatem minionych lat , a na pewno tęsknota - chociaż wybiórcza - za tymi z którymi miałem przyjemność zadawać się w utarczki słowne ku zadowoleniu obu stron. Co jeszcze wpływa na moje wspomnienia, otóż dystans czasu, spory, pomiędzy tamtymi latami a dzisiejszą "epoką wspomnień" który powoduje lepsze rozumienie treści przekazu, myśli, wszystkich stron adwersarzy wokół wybranego tematu. Wielką szkodę wręcz krzywdę wyrządzono Postowiczom, założycielom Forum i Blogów likwidując je tak jak naziści likwidowali nacje dla poszerzenia przestrzeni życiowej. albo jak czerwony carat tworzył wielki, ba ! największy 'czysty' Gułag świata .
Wnoszę moje uwagi i ocenę bo wszystko kopiowałem, a sięgając do historii mam ułatwiony materiał do przemyśleń twórców rzewnych, ckliwych, pięknych, głupich, zabawnych , wartościowych i nijakich .
Co do tytułu - rumianowo, pochodne od Rumiana. Panie Rumian czy można ? - itd.
Dyrygent życia
Wczesny świt. W całej pradolinie rzeki rozściela się jej zapach wraz z nisko płożącą się
mgłą. W półmroku całego otoczenia rozbrzmiewa charakterystyczny koncert poranka. Wraz ze
śpiewem ptaków dźwięki ubogaca ledwo co z dala dobiegający szum wartko przepływającego po mieliźnie nurtu. Rozsnuta na niskich krzewach tu i ówdzie pajęczyna pokryta
kropelkami rosy wraz z prawie nieuchwytnym podmuchem powietrza drga w rytmie tego
koncertu. Jestem prawie w centrum tego wydarzenia. Zwalniam spust i zapisuję
krótką sekwencję filmową.
Utrwalam dźwięki i obraz. Pomimo skupienia na kadrze,
całą moja duszą czuję otoczenie. Słyszę i widzę , wdycham, wzbogacam wnętrze tym
koncertem. Co czuję ? Co widzę ? Czuję, widzę i słyszę bunt, nadzieję,
rozterkę, żal, miłość, pragnienie, strach, demony, poezję, chichot chochlika przerywany rannym werblem dzięcioła.
Tylko gdzieniegdzie błądzą dodatkowe głosy chcące zakłócić koncert fałszywą nutą
pobliskiego miasta wycisza sama przyroda do ledwo słyszalnych granic.
To wszystko składa się na ten swoisty koncert, którego dyrygentem jest ledwo co
wschodzące słońce z przenikającymi promieniami pomiędzy konarami starych wierzb
wiekiem ku rzece pochylonych.
Rozstrzelone we wszystkich kierunkach promienie wraz z optycznie lekko drgającymi
konarami są batutą tego swoistego koncertu, wyznaczającą rytm muzyki świtu wchłanianej w moją potrzebę piękna
Zza horyzontu widać już wstającego dyrygenta życia, teraz purpurowy ,za chwilę
bez szlafmycy w złocistym szlafroku, kiedyś w rydwanie Homera...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz